Przyjechała tu razem z siostrzenicą, bo Mystic Falls miało być dla nich nowym początkiem, startem w jasną, niezmąconą koszmarami przyszłość.
Na swój nowy dom wybrała miejsce zatopione wśród wzgórz, w jednej z tych niezwykłych dolin głęboko ukrytych przed zewnętrznym bałaganem świata.
W kotlinie rozciągającej się wzdłuż wąskiego jeziora tkwiła niewielka osada.
Była zbudowana przy drodze, nie wiadomo dlaczego nazywanej przez wszystkich Główną, która zaczynała swój bieg na południowym wzgórzu jako wąska, kręta asfaltówka i schodząc ze wzniesienia, mijała jezioro Lake Discrit, naturalny zbiornik wodny zasilany malutkimi wodospadami, którymi spływała rzeka Ashbon.
Później docierała do zapomnianego przez świat miasteczka leżącego pośród dolin i lasów stanu Virginia. Ponad siedmiuset mieszkańców uważało się za szczęściarzy, utrzymując, że znaleźli dla siebie kawałek najprawdziwszego raju.
Gości wjeżdżających do miasteczka witała wspaniała panorama. Od zachodu otwierał ją stary żelazny most czuwający ponad kaskadami Ashbon. W oddali błyszczała rozmigotana tafla wody, nad którą domy, wykorzystując niewielką płaską przestrzeń, przycupnęły niczym skupione praczki. Inne zabudowania, uciekając od zgiełku, zagnieździły się na wzgórzach wśród gęstych lasów. Ich obecność zdradzały tylko połyskujące czerwienią dachy, na wpół ukryte za gęstą zieloną kurtyną. Gdy pogoda była idealna, nieliczni mogli dostrzec zapomniany dukt przecinający strome wzgórze. Rzadko jednak ktokolwiek zapuszczał się w tamten rejon pełen ciemnych liściastych lasów, głębokich parowów i niebezpiecznych jaskiń.
Mystic Falls corocznie przyciągało rzesze letników zjeżdżających nad jezioro do swoich drewnianych domków, kempingów i niechlujnych przyczep. Wraz z nadejściem jesieni pustoszało, a od listopada niepodzielnie panowała tu sroga zima trzymająca w mroźnym uścisku dolinę aż do końca marca. Niektórzy na ten czas wyprowadzali się w cieplejsze rejony, a na placu boju zostawali tylko najtwardsi z mieszkańców.
Jezioro, które całkowicie zamarzało zimą, było miejscową chlubą. Latem głęboki granat odbijał w swoim lustrze strome północne stoki Appalachów, które zdawały się wyrastać prosto z wody.
W naturalnej dolinie utworzonej przez lodowiec przysiadło kilkaset mniej lub bardziej okazałych domów, szkoła z przedszkolem, księgarnia, niewielka kaplica, kilka podrzędnych barów i całkiem niezła restauracja. Nie zabrakło nawet dużego sklepu z obszernym parkingiem dla klientów.
Prawdziwym sercem miasteczka był owalny placyk przed reprezentacyjnym budynkiem ratusza, obok którego ulokowały się stare eleganckie domy, obejmując parkowy skwer długimi ramionami. To w nich właśnie znajdowały się okoliczne sklepy, bary i restauracje, które latem wystawiały stoliki na zewnątrz, aby strudzeni wędrowcy mogli napawać się ciszą i spokojem panującym w tej skromnej, ale urokliwej mieścinie.
Każda ludzka osada ma swoją historię i nie inaczej było z Mystic Falls. Założone pod koniec dziewiętnastego wieku przez wspólnotę religijną, która szukała tu izolacji od gwaru wielkich miast leżących wzdłuż wschodniego wybrzeża, rozrastało się powoli, ograniczone naturalnym ukształtowaniem terenu.
Po purytańskich gustach osadników pozostała skromna kaplica, którą nadal wykorzystywano jako miejsce modłów, choć w wolnym czasie służyła także za salę koncertową i teatralną. Wybudowana na obrzeżu miasteczka, wśród gęsto rosnącej dębiny i brzóz, była ceglanym przysadzistym budynkiem, z którego wychodziło się niemal prosto do lasu – ot taka mała niespodzianka dla wiernych.
W identycznym stylu zbudowano także ratusz. Szeroki i ciężki, kipiał od zaniechanych w połowie pomysłów architektonicznych i zaskakujących dobudówek, w których mieściły się posterunek policji oraz przyklejony z boku gabinet lekarski.
W niedalekiej przyszłości jej gabinet.
A tak naprawdę wszystko zaczęło się od zdjęcia przedstawiającego dolinę i wzgórze. Od pierwszego wejrzenia urzekł ją niesamowity widok, który rozpościerał się z okien starego drewnianego domu, ulokowanego niemal w połowie wzniesienia. Górował stamtąd dumnie nad miasteczkiem i od razu, kiedy go zobaczyła, pomyślała, że warto byłoby się w nim zestarzeć.
Bez wahania wpłaciła zaliczkę i przyjechała na stałe leczyć swoje rany, jakby od samego patrzenia na okolicę mógł zostać wymazany koszmar poprzednich lat spędzonych pomiędzy kancelarią prawniczą, pracą a sądem.
W dole wśród drzew migotało jezioro, a tu i ówdzie lśniły w słońcu pojedyncze czerwone dachy. Siedząc na swoim tarasie, widziała doskonale całą dolinę i zbocze, którym można było zejść na skróty do centrum. Dookoła pachniało spokojem, lasem oraz niespiesznym przemijaniem kolejnych pór roku.
Z poprzedniego życia zabrała tylko niezbędne do przetrwania rzeczy. Trochę ubrań Molly, mnóstwo zabawek, książki i płyty. Reszta za bardzo przypominała jej Jeremy'ego i Hannę.
Bez żalu opuściła swoją jasną, przestronną rezydencję, udekorowaną samymi bliznami. Zamieniła ją na dom, na którego widok jej matka pewnie skrzywiłaby wymalowane usta w grymasie obrzydzenia i pogardy. I właśnie dlatego podobała jej się myśl, że zamiast marmurowych schodów wiodących ku imponującym wnętrzom będzie miała po prostu zwykły dom, wypełniony głośnym śmiechem siostrzenicy i ciepłem kominka.
Obiecała sobie, że uczyni wszystko, co w jej mocy, aby ich nowa siedziba stała się najszczęśliwszym miejscem pod słońcem.
Od początku miała wrażenie, że samo Mystic Falls emanujące ciszą i spokojem pozwoli jej uleczyć rany będące spuścizną koszmarnego wypadku, w którym zginął jej brat wraz ze swoją żoną.
Zadrżała. Ból ostrzegawczo ścisnął skronie.
Zostawiłam to za sobą – pomyślała. I po raz kolejny obiecała sobie nie wracać pamięcią do wspomnień, które mimo stanowczych postanowień dopadały ją najczęściej późnym wieczorem, kiedy nie mogła zmrużyć powiek.
Wielokrotnie próbowała od siebie odpędzić zmory, najpierw lekami, a kiedy te nie skutkowały – potężnym kopniakiem wódki. Jednak najlepszym sposobem okazywało się zasypianie przy ciepłym zwiniętym ciałku Molly. Zyskiwała wtedy, przynajmniej na krótko, ulotne poczucie bezpieczeństwa, które bezpowrotnie opuściło ją dawno temu.
– Szanowna pani! – Usłyszała nagle. Poznała ten głos i mimowolnie się uśmiechnęła. Zasapany i purpurowy z wysiłku Brian wyłaniał się razem ze swoją różową łysiną, wschodzącą powoli zza krzaków niczym słońce znad horyzontu.
Widać było, że zmęczyła go wspinaczka po stromej ścieżce.
Tylko tutaj – pomyślała z rozbawieniem. – Jeszcze w ten sposób zwracają się do kobiet.
Ponad pół roku temu – zdesperowana, na granicy kompletnego załamania – zadzwoniła do pośredników w kilku miejscowościach, gdzie gwarantowano jej pracę. Oprócz jednego, żaden z nich nie był zainteresowany listą jej wymagań i oczekiwań. Tym jedynym, który bez wahania zgodził się na prowadzenie poszukiwań, był właśnie Brian, i do tej pory nie żałowała, że go zatrudniła.
Wypatrzył dla niej odpowiednią siedzibę, dopełnił formalności, nie okazując nawet śladu rozczarowania tym, że przez kilka tygodni nie miała czasu odpowiedzieć na maile. Kupił meble, urządził wnętrza według nadesłanych wzorów, załatwił kredyt, zorganizował przeprowadzkę, kontaktując się jedynie telefonicznie. A pewnego dnia przywiózł ją na miejsce, wręczając klucze opakowane w czerwone pudełko. Od tej pory nieustająco trwały jej oczarowanie i zachwyt domem.
Był zbudowany z grubych drewnianych bali, stary ową szlachetną starością, która barwi ciemnym brązem ściany i dodaje miejscu charakteru. Dom stał na niewielkiej płaskiej wcinającej się w zbocze półce. Jedną stroną przytulony do lasu ogromnym tarasem, a od wejścia skierowany w stronę gór i leżącego u ich stóp jeziora. Był przysadzisty, a jego czerwony dach opadał, ocieniając szeroki podjazd i stojący nieopodal garaż.
Wnętrze nie było ani praktyczne, ani wygodne, jakby projektant zapatrzony w otaczający krajobraz postanowił do minimum ograniczyć liczbę ścian w środku.
Drzwi wejściowe ulokowane na długiej i wąskiej werandzie były bramą do ich nowego życia. Nacisnęła ozdobną klamkę, puszczając córkę przodem.
Niewielki ciemny korytarz przywitał je żywicznym zapachem. Po prawej stronie otwierał się widok na salon, który zajmował całą powierzchnię parteru.
Stanęła w progu, patrząc z przyjemnością na pokój.
Ściany pociemniałe od upływu czasu dawały wrażenie solidnego, bezpiecznego oparcia, którego brakowało jej przez całe życie. Na jednej z nich cierpliwie czekała jeszcze ziejąca pustką okazała biblioteczka. A sterty pudeł obok obiecywały, że wcześniej czy później pokój dzięki księgozbiorowi nabierze nobliwego charakteru prywatnego gabinetu.
Ogromne dębowe biurko – zdobyty cudem antyk – błyszczało szlachetnym, ciepłym mahoniem, przedzielając pokój na dwie części: oficjalną i wypoczynkową, w której królował rozłożysty komplet beżowych kanap i foteli zwróconych w stronę okopconej czeluści otwartego kominka. Patrząc na nie, chciało się natychmiast zapaść w ich przepastne głębiny i delektując ciepłem, oprzeć nogi na podnóżku, by godzinami wpatrywać się w płonący ogień z dala od wszelkich trosk.
Skromne wyposażenie i olbrzymia przestrzeń, w której meble niemal ginęły, zostawiały dużo wolnego miejsca do wykorzystania w przyszłości.
Kiedy Brian po raz pierwszy pokazał jej zdjęcie wnętrza, od razu wiedziała, jak powinien wyglądać salon. Widziała go w wyobraźni, a teraz ożył, urzeczywistniając jej marzenia. Nie rozumiała, dlaczego jej entuzjastyczna reakcja tak go wtedy zaskoczyła. Okazało się – o czym uczciwie ją poinformował, zyskując tym od razu szacunek w jej oczach – że właśnie przez salon dom od pięciu lat nie mógł znaleźć kupca. Każdy potencjalny nabywca rezygnował na widok ogromnej przestrzeni, której nie dało się w całości wykorzystać, i zdecydowanie niefunkcjonalnego rozłożenia pomieszczeń na górze.
Szerokie schody prowadzące z korytarzyka na piętro kończyły się przed drzwiami do pierwszej, największej sypialni. Obok znajdowały się łazienka i kolejna sypialnia – wąska, długa, ze wspaniałym widokiem. Do niej doklejono niewielki pokój pełniący z założenia funkcję jadalni, gdyż obok na podeście znajdowała się mała otwarta kuchnia.
Po dokładnych oględzinach Elena uznała, że absolutnie nie przeszkadza jej ani niefunkcjonalna zabudowa, ani tylko jedna łazienka.
– Jesteśmy we dwie – powiedziała mile zaskoczonemu Brianowi. – Damy sobie radę.
Pod kierunkiem zaradnego pośrednika ekipa remontowa przebiła od obu sypialni drzwi do przestronnej łazienki, która teraz stała się ich wspólnym dobrem. Wolno stojąca wanna na lwich łapach kłóciła się nieco z ustawioną obok nowoczesną kabiną prysznicową, ale w końcu to był ich dom i mogły sobie pozwolić na każde szaleństwo.
Usłyszała tupanie na górze, co było dowodem, że Molly wpadła właśnie do swojego pokoju.
Trudno – pomyślała z ciężkim westchnieniem. – Dzisiejszej nocy zostałam skazana na samotność. Co nie było niczym dziwnym, zważywszy, że siostrzenica miała decydujący wpływ na urządzenie własnego przedsionka raju.
– Na szczęście nikt tego nie zobaczy – powiedziała, gdy Molly przedstawiła jej swoją wizję.
I dokładnie spełniła wszystkie zachcianki dziecka. Od różowego łóżka z baldachimem po mini ogród zoologiczny na ścianach, kolorowe naklejki na szafie oraz mapę nieba na suficie. Widocznie jej siostrzenica nie do końca była pewna, kim chce zostać w przyszłości, i wahała się pomiędzy zawodem tresera, modelki i kosmonauty.
Widok rozszalałych kolorów – granatu łączącego się z wybujałą zielenią awokado i różem – drażnił zmysły, ale uśmiech, który wykwitł na twarzy Molly, wart był tego oczopląsu.
Swoją sypialnię dla kontrastu urządziła w sposób niemal ascetyczny. Ogromne dwuosobowe łoże – a nuż mała zdecyduje się od czasu do czasu ją odwiedzić – nosiło cechy modnego japońskiego stylu. Niewielka szafka nocna i fotel przy oknie dopełniały całego umeblowania. Nawet decyzja, gdzie zawiesić telewizor, w takim wnętrzu okazała się niełatwa. W końcu wybrała jedyne satysfakcjonujące dla siebie rozwiązanie.
Telewizor będzie w salonie – zadecydowała. Nie zważając na protesty oburzonej Molly, konsekwentnie odmawiała wprowadzenia dysharmonii do swojego azylu.
– Od teraz – powiedziała na głos do siebie. – Zaczynamy nowy rozdział.
Ale nie było łatwo pozbyć się wspomnień, które prześladowały ją, wracając w snach, echach słów i mimowolnych skojarzeniach. Elena, na zewnątrz zimna i opanowana, nocami trzęsła się ze strachu, że koszmar prędzej czy później powróci, przybierając postać jej brata i przyjaciółki.
Cześć! Pierwszy rozdział zapowiada ciekawą historię, szczególnie, że dzieje się w fandomie Pamiętników ;)
OdpowiedzUsuńElena chyba straciła brata, dobrze rozumiem? Dziecko na pewno wprowadzi trochę zamieszania do jej życia. Widziałam w zakładce bohaterowie, że pojawi się Damon, więc nie mogę się doczekać następnych rozdziałów!
Pozdrawiam,
Golden Eye
Cześć :) Na początek bardzo dziękuję za komentarz! Tak Elena straciła brata - Jeremy'ego. Damon oczywiście musiał się pojawić, bo jak to tak bez niego? ;)
UsuńRównież pozdrawiam.